Fabryka gorzkiej czekolady o smaku chili z pomarańczą

Karolinę obudził rytmiczno-bezładny stukot, jakby nieregularny taniec. Stała teraz  w cudzym mieszkaniu z rozdziawionymi ustami wpatrując się w jego niezwykłą gospodynię, jednocześnie słuchając powtarzającego się stukotu z narastającym rozdrażnieniem.

Nie była pewna, jak tu trafiła, ani czy jej się to śni, czy nie. Pewna była jednego- irytujący hałas stawał się nie do zniesienia. Oderwała wzrok od osobliwej kobiety (zapewne właścicielki tego niezwykłego mieszkania) i podążyła nim w kierunku dźwięku.
Po antresoli przechadzała się owca. Była dość szczupła, ale wysoka, o brązowym futrze i właściwie sprawiała wrażenie ożywionej mechanicznej zabawki.
Szczególnie przy jej nierytmiczno-rytmicznym szybkim chodzie. Zwierzę przechadzało się po niewielkiej antresoli- przynajmniej Karolina widziała tylko niewielki jej fragment, coś jak taras niczym z filmów o Nowym Orleanie, i wyraźnie miało jej coś do zakomunikowania.

Karolina stała w osłupieniu wpatrując się to w owcę to w kobietę. Owca przemówiła:

– Jesteś silniejsza niż Ci się wydaje. Masz dar dziewczyno. Wykorzystasz go. Masz w sobie siłę, której długo nie uznawałaś, ale to się zmienia.

Zwierzę przestało się przechadzać, utkwiło wzrok w Karolinie. Jedno oko owcy było jasno błękitne, drugie w kolorze jasnego bursztynu, źrenice obu były poziomymi ciemnymi kreskami, co dodatkowo nadawało im intensywności. Dziewczyna poczuła jak rośnie w siłę, zupełnie jakby wszystko w niej wzmacniało się pod wpływem tego spojrzenia.

Wtem poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, obróciła głowę, czuła się taka spokojna.
Dawny przyjaciel stał obok, nieco z tyłu, jego oczy wyrażały to samo, co oczy owcy. Masz w sobie siłę, nie wątp w nią ani przez chwilę.
Karolina uśmiechnęła się do niego z pytającym wyrazem twarzy, odpowiedział uśmiechem po czym zniknął. Już wiedziała dokąd ma teraz pójść.

Zanim pójdziemy dalej, odbądźmy krótką podróż w czasie Karoliny…

Jeszcze nie tak dawno siedziała we własnym mieszkaniu, które wydawało jej się nieco zbyt małe i nieco zbyt blisko zgiełku miasta. Jednocześnie lubiła w nim być. Czuła się tam bezpiecznie. Czuła się u siebie, była w domu.
Lubiła swoje życie, pracę, porządek dni i nieporządek tygodni. Jednak coś ciągle nie dawało jej spokoju i ciągnęło na wyprawę, urozmaicenie tego, co tak lubiła. Nie potrafiła wytłumaczyć tej nostalgii za przygodą, za wielką wodą, nie musiała jednak rozumieć, odczuwała ją wystarczająco silnie, żeby podjąć decyzję.
Poleciała, jak zawsze daleko, w inny świat, do innej jaskini– tak żartobliwie, chyba przekomarzając się nieco sama ze sobą, nazywała często zmiany w życiu.

Dziś obudziła się ze snu we śnie. Owcy nie było, była za to jakaś dziwna pustka otaczająca ją mimo piękna, którym z początku się zachłysnęła.
Jaskinia, w której się znalazła pełna była światła, kryształy na jej ścianach rozszczepiały je w coraz to nowe, wielobarwne wzory.
Teraz kolory powoli zaczynały blaknąć, kryształy znikały, krajobraz stał się bezbarwnie beżowy, a Karolina zaczęła odczuwać jego pustkę.
Brnęła pod wiatr do przodu ciągle słysząc słowa – Wróć do domu dziecko, już czas.

Obudziła się. Teraz była spokojna choć we śnie te słowa przypomniały jej o śmierci i mocno przestraszyły. Na zewnątrz było zimno i mokro, nadal ciemno, nie słyszała też głosów ptaków, pewnie było jeszcze zbyt wcześnie. Sprawdziła zegarek, czwarta rano zapowiadała długi dzień.

Dobrze, pomyślała, zdążę na jogę przed pracą. To ukoi nerwy nadszarpnięte wędrówką przez zakamarki podwójnego snu ostatniej nocy.
Czasem wolałaby nie pamiętać tych snów…

Jednak nadal żywo pamięta jeden z ostatnich, oto, co przyniosły głosy wśród blasku gwiazd:

Nie ma jednej prawdy. Zgoda na nią dałaby nam grunt do absolutnego zjednania. Jednak nie po to tu teraz jesteśmy. Jednocześnie wszystkie podziały są tworzone sztucznie, by rodzić konflikt, choć również nie po to tu jesteśmy…

Twoja i moja rzeczywistość mają prawo i przywilej by się różnić.

W co wierzymy, istnieje. Możemy “malować” ograniczenia nawet w drobnych sprawach codziennego życia, ale zawsze możemy je również odwrócić.

Pierwszy raz, gdy zobaczyłaś, że ocean, gwiazdy, grunt, wszystko, co było dla Ciebie pewnikiem i jednymi z ważniejszych wartości w życiu nie koniecznie jest takie pewne, wymierne i materialne, kosztowało Cię długie miesiące mozolnego wygrzebywania się z dołu, z bardzo ciemnej dziury…udało się.

Jesteśmy częścią praktycznej rzeczywistości, to nasze prawo, przywilej i wielka przygoda.

I jak niby miała zapomnieć takie słowa?

Przez wiele lat bała się pójść spać. Nie chciała tych podwójnych, realnych i trudnych snów, ani zmęczenia, które przynosiło równoległe życie. Nie lubiła też bezsenności, i ta dawała w kość.

Z czasem jednak zaakceptowała tę nocną część swojej natury, w końcu i tak nie miała jak od niej uciec.

Życie może być prawdziwą przygodą, wystarczy nie próbować na siłę zamykać wciąż próbujących otworzyć się wrót do fabryki jego smaków – fabryki Gorzkiej Czekolady z Daktylami o Smaku Chili z Pomarańczą.

Karolina śmiało pchnęła drzwi i wkroczyła do środka.

Wyprawa w nieznane

Inny świat

Leon miał wrażenie, że kroczy przez ciemność pokrytą gęstym, miękkim, jasno zielonym mchem, który rozświetla te mroki, i chociaż nie mógł tego zobaczyć, wyraźnie czuł, że atmosfera wokół otula go delikatną poświatą, jakby ciepłym, a jednocześnie świeżym powietrzem.

Poruszał się korytarzami, które wydawały się nigdy nie kończyć. Zupełnie, jak w mitologicznym labiryncie- pomyślał.
Poczuł, że chciał się tu znaleźć od kiedy był małym dzieckiem. Labirynt stwarzał wiele możliwości, każda ścieżka prowadziła jakby do innej krainy, i choć czasem były to ślepe zaułki, cała ta wędrówka sprawiała mu frajdę.

Właśnie wszedł do podwodnej jaskini, nabrał powietrza i popłynął miedzy stalaktytami i stalagmitami, które czasem łączyły się w kolumny stalagnatów. To był niezwykle wielobarwny i urzekający krajobraz, Leon zapomniał o całym świecie na zewnątrz i płynął z radością podziwiając towarzyszące mu ryby, kraby, które przyglądały się mu ze swoich skalnych kryjówek i wielkie, nieco kosmate ośmiornice mieniące się kolorami tęczy, które pojawiały się niespodziewanie nie wiadomo skąd, po czym równie szybko znikały pośród skał, jakby ich rozmiar nie miał znaczenia.

Nagle wśród korytarzy coś się zmieniło, pociemniało, kolory zniknęły i poczuł się nieswojo. Wody opadły i miał wrażenie, że stąpa po czymś wilgotnym i nieprzyjemnym. Szybko jednak otrząsnął się z tego dziwnego poczucia. Usłyszał szum oceanu i ogarnął go spokój.

Teraz dopiero to zobaczył- był wewnątrz wodospadu. Przez przelewające się przed nim strumienie dostawało się światło. Widok był z niczym nieporównywalny. Przez chwilę stał z zapartym tchem podziwiając go.

Czy ten szum to jedynie wodospad, czy faktycznie za nim są otwarte wody, zastanowił się. Oczywiście postanowił to sprawdzić, więc ruszył śmiało naprzód wprost na kaskady, żeby przedrzeć się do tego, co skrywało się przed nim za ich kotarą.
Mokry stał teraz na skale z wodospadem grzmiącym i szumiącym muzykę spokoju, ufnie popatrzył przed siebie, czuł się gotowy na nową przygodę.

Spotkanie

Ong opuścił żagiel. Teraz stał w łódce naprzeciwko wodospadu przyglądając się przemoczonemu chłopakowi, który balansował na skale przed lustrem grzmiącej wody. Ten z kolei wpatrywał się w niego.

– Kim jesteś, co tu robisz? – zapytał Ong.

– Sam już nie jestem pewien, a ty? – wymamrotał niepewnie Leon, nieco zbity z tropu tym niespodziewanym spotkaniem.

– Na imię mi Ong. Też nie jestem pewien, jak się tu znalazłem.

Przyglądali się sobie przez chwilę, w końcu obaj jednocześnie uznali, że wystarczy już tych analiz, sytuacja jest i tak wystarczająco dziwna.

– Nie wyglądasz jakbyś kiedyś już był w tych stronach – Ong przemówił pierwszy. –
popłyń ze mną. Być może razem dowiemy się co tu robimy.

W odpowiedzi Leon spojrzał ze spokojem (o który nigdy wcześniej się nie podejrzewał) w intensywne oczy Ong, po czym zeskoczył ze skały i już za chwilę, przepłynąwszy krótki dystans od wodospadu, znalazł się na pokładzie łódki.

Ong postawił żagle i obaj pomknęli w milczeniu ku kolejnej przygodzie. Długo nie trzeba było czekać. Gdy tylko oddali się od wodospadu, tuż przy burcie wytrysnęła fontanna. Wzrok obu skupił się na znalezieniu jej źródła.
Ogromny wieloryb o cielsku świecącym tatuażami jakby utkane były z gwiazd wypuścił koleją fontannę wynurzając się obok nich.

Leon wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widzi, w to gdzie jest, nie pojmował niczego, wpatrywał się w wieloryba. Ong stał mocno na silnych nogach niezbyt wzruszony sytuacją.
Zwierzak machnął ogonem, woda zafalowała i łódka zatrzęsła się, obaj stracili równowagę.

Znalazłszy się blisko siebie, w tej samej chwili wszyscy trzej poczuli jak Moc przenika ich ciała.
Leona i Ong przeszyły dreszcze, tatuaże wieloryba rozbłysnęły mocniej niż tysiące gwiazd.
Tkwili tak pośrodku Wszechoceanu, pogrążeni w zachwycie nad życiem.

Leon nie mógł już dłużej opierać się potężnej sile życia, która teraz płynęła przez całe jego ciało, każdą komórkę, wskoczył do wody i zbliżył do wieloryba.

Ich ciała zafalowały w zgodnym rytmie Wszechoceanu, Leon nabrał powietrza i popłynął w głębię u boku wieloryba z każdym metrem wyzbywając się nowej warstwy strachu nowym, nieznanym, strachu przed życiem i samym sobą.

Ong patrzył na oddalające się w toni świetliste blaski wielorybich tatuaży i czuł się niezwykle spokojny. Do tej pory nie był pewien, czemu spotkali się z Leonem przy wodospadzie.
Teraz już wiedział- takie było ich przeznaczenie.