Z góry skoncentruj się na zepsutym mleku

Fockers (focus) on the broken milk from the mountain

– czyli historia iluzorycznie prawdziwa, lub odwrotnie

Mroczny pałac

Królik jak zawsze siedział pod kredensem i udawał, że żadna ze spraw go nie dotyczy.
Ze znużeniem obserwował wiewiórkę, która z niezwykłą prędkością przemieszczała się wśród mebli i drzew.
Jest tak szybka i zwinna, po co ona w ogóle daje się ludziom zobaczyć?
Przeciągające się mrozy dawały mu w nieźle w kość i zrobił się marudny i zrzędliwy. Dobrze o tym wiedział, więc trzymał siekacze na kłódkę. Zresztą i on wychodził do ludzi. Kiedy któryś z nich był w potrzebie i prosił o jego pomoc, musiał iść. Jak i Wiewiórka.

Oboje mieszkali w tym leśnym pałacu od kiedy pamiętał. Pałac stał pośród wielu innych w nadwiślańskiej Marysieńce, niby podobny, a jednak znacznie różnił się od pozostałych.
Cały ogród, a właściwie lasek spowijał wieczny mrok, jakby światło słoneczne nigdy tu nie docierało. Promienie odbijały się jedynie od małego skrawka strumienia przecinającego lasek. Zdawało się, że cała posiadłość mówiła “nie wchodź tu”, i to działało. Ludzie tu nie zaglądali.
Gdyby tylko dzieciaki wiedziały, co kryje się wewnątrz mrocznego pałacu…

Kredens Królika stał w jedynej komnacie, w której były jakiekolwiek meble. Wszystko porośnięte było mchem świecącym magicznym blaskiem tysięcy starożytnych gwiazd odbijających się w tkankach mchu i innych roślin zamieszkujących ten starożytny las.
Srebrzysto-białe futerka Królika i Wiewiórki też błyszczały niczym śnieg odbijający słoneczne światło w mroźny zimowy dzień.

Nagle Wiewiórka przestała biegać i skakać, stanęła na tylnych łapkach oddychając spokojne. Wyglądała jakby wsłuchiwała się w dźwięki tylko dla niej słyszalne.
Do kredensu przydreptał Gąsienica. Jego bielusieńkie ciało i łapki poruszało się miękko i bezszelestnie. Królika zawsze to fascynowało, Gąsienica pojawiał się nagle i z znikąd, po czym odchodził, a właściwie znikał równie niespodziewanie.
Teraz obaj przyglądali się Wiewiórce. Wiedzieli, że ktoś ją wzywa bezimiennie.
Jakiś człowiek, gdzieś tam w jego dziwacznym ludzkim świecie rozpaczliwie krzyczy w milczeniu- potrzebuje pomocy i o nią prosi. Ten krzyk usłyszała Wiewiórka, więc to jej pomoc jest potrzebna. Poruszyła noskiem i uniosła łapki nieco wyżej. W tym samym momencie Gąsienica zniknął. Wiewiórka wzięła głęboki oddech i pomknęła ku starożytnemu przejściu do jeszcze starszej warstwy lasu.
Królik pozostał na posterunku.

Gąsienica przyglądał się dziewczynie kąpiącej się w jednej z leśnych sadzawek. Wszystkie te małe jeziorka były głębokie i kryształowo czyste, można było w nich podziwiać dno i skaliste ściany. Czekał aż wyjdzie. Woda, która nieco zmętniała po tej kąpieli, zdążyła się oczyścić, w chwili gdy dziewczyna wychodziła naga na brzeg wspierając na przedramionach na jednym z płaskich kamieni okalających jego część. Zobaczyła białego robaka dopiero, gdy wpełzł jej na ramię. Jego słowa usłyszała chwilę później-  Idź dziecko, idź dalej, to jeszcze nie koniec podróży, potrzebna Ci pomoc, idź, nie zwlekaj.

Z każdym krokiem dziewczyna oddychała coraz to mocniej z rytmem lasu. Gąsienica bacznie ją obserwował dopóki nie nabrał pewności, że uspokoiła się na tyle, że już nie będzie próbowała uciec i spotka z tym, co dla niej konieczne.

Ala na początku jedynie słyszała tętno starożytnego lasu, teraz je czuła. Nakazywało jej paść pośród mchów i drzew, twarzą zanurzoną w leśnym runie. Nie mogła nie usłuchać, rytm był zbyt silny, padła bez tchu na miękkie poszycie. Dopiero teraz zaczęła oddychać razem z nim, razem z całym lasem, czuła bicie jego serca we własnym.
Gąsienica powrócił do komnaty, by porozmawiać z Królikiem, spodziewał się go zastać w okolicach kredensu w mrocznym pałacu.
Wiewiórka pojawiła się nie wiadomo skąd.
Dziewczyna z twarzą zanurzoną w starożytnym mchu widziała ją jedynie oczami wyobraźni, ale wyraźnie czuła uderzenia małych łapek, wybijających na jej karku i plecach dawno zapomniany rytm.
Jesteś obowiązkowa i sumienna- to dobrze, ale musisz odzyskać radość i prawo do zabawy, bez tego życie będzie jałowe i puste, a przecież nie po to je dostałaś.

Uderzenia przyspieszały coraz bardziej, wzbierały też na sile. Ala nie mogła pojąć skąd tyle mocy w tak niewielkim stworzeniu. Zaczynała odczuwać ją w sobie.
Wiewiórka zrozumiała, że jej zadanie zostało wykonane, pozostało tylko kilka mocniejszych uderzeń by je zakończyć i zamknąć portal. Wraz z ostatnim dziewczyna dźwignęła się na kolana, przed nią ukazały się te same schody z białych kamieni wiszących w powietrzu, którymi tu zeszła. Ostatni raz popatrzyła na znikający las i zaczęła piąć się do góry.
Dość szybko zobaczyła kolejną bramę. Tej nie było tu wcześniej, zaciekawiona wychyliła się ze stopnia w jej kierunku i spróbowała delikatnie pchnąć drzwi wiszące w przestrzeni. Te otworzyły się z lekkością  i oczom Ali ukazał się świat wzgórz waty cukrowej koloru tęczy, rzek płynących mlekiem z miodem, małych diamencików gwiazd na bezchmurnym niebie i rozhasanych kucyków.

Kraina Maia

Ala weszła do środka. Wdrapała się na wzgórze z przed sobą, po drodze podjadając słodką watę. Za wzgórzem wiła się meandrami mleczna rzeka, która jakoś nie pasowało do tej krainy. Śmierdziała jakby mleko skisło.
Dziewczyna przykucnęła na brzegu rzeki i zanurzyła w niej palec, oblizała, smakowało niby jak zwyczajne mleko. Zastanawiały ją bąble w kolorze chabrów pojawiające się tu i ówdzie w jego toni. Wtem jeden z nich zabulgotał, co przypominało głośne czknięcie olbrzyma, otworzył coś na kształt paszczy i wciągnął dziewczynę do środka. Wszystkie kolory zniknęły, Ala wirowała w pustce śmierdzącej zepsutym mlekiem i jeszcze czymś metalicznym, nie umiała nazwać tego zapachu.
Trzeba było pójść tamtymi białymi kamieniami na dół, jak chciałam w pierwszym odruchu, pomyślała. Jak się stąd wydostać? Tu nie ma nic! Ratuuuunku!
Zaczynało jej brakować tchu, a smród sprawiał, że żołądek skręcał się w konwulsjach gotowy wyrzucić z siebie resztki cukrowej waty. Wtem coś gwałtownie szarpnęło ją za nogę. Poczuła ból i wśród pustki zobaczyła głowę ogromnego królika. Wydawało jej się, że zwierzę capnęło jej prawą kostkę i teraz próbuje gdzieś zaciągnąć. Alę ogarnęło przerażenie, wszystko zawirowało gwałtowniej i straciła przytomność.

Ocknęła się przy sadzawce w starożytnym lesie. Obok niej siedział Królik. Nie był tak wielki, ani groźny, jak jej się wydawało wśród cuchnącej pustki.
W nosie czuła dziwnie metaliczną woń skisłego mleka, zemdliło ją ponownie i zwymiotowała. Królik skinął głową i nie wiadomo skąd pojawiły się chrząszcze, które w mgnieniu oka posprzątały resztki, nawet ślad po nich nie został. Ala zaczynała dochodzić do siebie. Królik popchnął ją lekko łapką w kierunku sadzawki. Zrozumiała, zanurzyła się w krystalicznie czystej wodzie. Wtedy usłyszała jego głos: chciałaś się wspinać pod górę, a przecież łatwiej było zejść schodami prowadzącymi w dół. Dałaś się oszołomić marnej iluzji kolorowej waty cukrowej, którą krwiożerczy olbrzym mami dzieci. Pożarł też Ciebie, ale usłyszałem Twoje wołanie, zanim było za późno. Mało kto ma takie szczęście dziecko! Nie daj się zwieść ponownie.

Znów stała na schodach z białych kamieni zawieszonych w przestrzeni. Grzecznie poszła w dół.

Na szlaku Światła

Dom

Bzdury gadają. To żadna klątwa, ale emocje niesione od pokoleń. Uzdrowienie pochodzi od Boga, ale najpierw muszę odnaleźć go w swoim sercu. Tylko serce czyste, wypełnione miłością może położyć kres tej odwiecznej zmarzlinie.

Ponownie powróciły słowa, które stara Godfryd powtarzała zawsze, kiedy siedziały w jej skrzypiącej chatce wśród sosen i świerków wpatrując się w ogień nad kociołkiem. Więcej cierpliwości i miłości dziecko. A kiedy ich ci brakuje, to właśnie wtedy musisz znaleźć ich w sobie jeszcze więcej.

Przeszła już długą drogę, ale lody nadal nie chciały ustąpić. Pojawiło się jedynie nieco pęknięć, przez które przebijało się czyste światło życia.

Nie wiedziała jak zakończy się jej misja, ale nie było odwrotu.

Sowa

Sowa pozostawała milcząca, po prostu siedziała na skale, kiedy jego ciałem zaczęły targać zmienne emocje. Wił się w bólu na ziemi u jej stóp, a ona zwyczajnie siedziała i patrzyła, spokojna i obojętna. Wiedziała, że cała ta szarpanina uspokoi się, kiedy chłopak odzyska panowanie nad umysłem i uspokoi myśli. Poznała go już wcześniej i wiedziała, że on to potrafi. Teraz patrzyła, obojętna, ale ciekawa zakończenia. Oczywiście, tym razem może mu się nie udać. Ludzie pozostawali dla niej zagadkowi z tą swoją gmatwaniną myśli, pytań bez odpowiedzi i braku logiki w działaniach.
Ilu z nich, nawet tych starszych, potrafiło w danej sytuacji jasno określić priorytety i zwyczajnie podjąć decyzję zgodnie z nimi? W swoim wielowiekowym doświadczeniu nie spotkała takich zbyt wielu. Akcje i działania większości z nich wydawały się jej zupełnie przypadkowe, wręcz chaotyczne.

Teraz patrzyła spokojnie i czekała. Po cichu wierzyła w jego siłę.

Być może dzięki Sowie, być może dzięki mocy własnej woli, Ong w końcu pozbierał resztki sił, by przeciwstawić się temu, co nim tak targało. Spojrzał na Sowę, wyglądała na zadowoloną. Bogowie mi sprzyjają, pomyślał.
Otrząsnął się z resztek transu, który dopiero co wstrząsał całym jego jestestwem i stanął prężnie przed sową patrząc w jej głębokie, ciemne i gwiaździste oczy.

Dostrzegł w nich długą wędrówkę, wiele bólu, ale też i ukojenie. Sowa pytała go niemym głosem, czy godzi się na podjęcie misji i jej wszystkie na trudy oraz niepewność.
Oboje znali odpowiedź, umowa musi jednak być przypieczętowana głośno wyrażoną zgodą. Takie są prawa wymiarów.
Tak, zgadzam, się- powiedział.

Sowa-Bez-Imienia zerwała się ze skalnej półki, Ong podążył za nią.

Umocnienie w wierze

Znał to miejsce. Każdy pobyt tutaj przyprawia go dreszcze i nie są to dreszcze radości… Jeszcze zanim się zbliży, czuje jak coś wysysa z niego życie, zaczyna się walka o przetrwanie, ilekroć się stąd oddala, energia powraca. Dopiero wtedy odzyskuje pełnię życia, uspokaja się i wreszcie może skupić wysiłki na czymś innym niż generowanie życiodajnego światła wewnątrz własnych komórek.

Wyczuwa, że właśnie tu otwiera się jeden z portali wśród wymiarów dając pole do walki sił Światła i Mroku. Od zawsze stał po stronie Światła i musi tu powracać, na tym polega część jego pracy.

Dziś szuka dawno zapomnianych Żywych kamieni. Te niezwykłe minerały mają zdolność generowania pól wzmagających wewnętrzne Światło u każdego, kto zaufa. Są jednak trudno dostępne, nawet jeśli leżą na wysokości ludzkich oczy, trudno je dostrzec z powodu zakłóceń hologramu.

Marzenia i koszmary

Karolina siedząc na pochylonym pniu bananowca patrzyła beznamiętnie na lazurowy błękit morza, biały miałki piasek plaży i tropikalną dżunglę ciągnącą się w głąb lądu. Bajka, obrazek z marzeń o upragnionej podróży, myślała, a jednak nie.
– Siedzę tu sama, odizolowana od kogokolwiek, nie spotkałam jeszcze nawet żadnego zwierzęcia, nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się aż tak samotna. – rozważała.

Jak długo trzeba patrzeć w obraz, by dostrzec w nim światło? Czasem trwa to całe lata, czasem ułamki sekund. Nikt tak naprawdę nie wiem od czego zależy, czy lub kiedy je dostrzeżesz.

Stała na rozdrożu, jak zazwyczaj. Być bliżej gwiazd – poczuła dreszcze radości przeszywając ją na wskroś. Popatrzyła w gwieździste niebo zimowej nocy i zaparło jej dech w piersi. Ku niej spadał, właściwie pędził piorun, a raczej coś, co piorun przypominało. Kobieta – wojownik wirowała szybując w dół, wprost na Karolinę, z zawrotną prędkością.

– Oho, teraz się zacznie.

Zanim ta myśl skończyła się ulatniać, kobieta rąbnęła z wielką siła prosto w pierś Karoliny, otumaniając ją tym na chwilę. Jednak żaden wojownik nie jest stworzony, by odpoczywać. Karolina pozbierała się szybko i przyjmując bojową postawę stanęła przed napastniczką patrząc jej wyzywająco w oczy.
Kobieta przymilnie przeprosiła za niezręczne lądowanie i podała się za przyjaciela, nie zabrzmiało to wiarygodnie- coś drgnęło w Karolinie i zebrała się w sobie. Nadal stała przed nieznajomą czujna i gotowa.
Ta runęła na nią błyskawicznie.

Dzięki Bogom za znaki! – przemknęło przez myśl Karolinie odpierającej pierwszy atak.
Obrona przed ciosami szybko przerodziła się w sprawną walkę.
Karolina miotał tą drugą na prawo i lewo, jakby tamta była workiem wiór.

Walka ustała, gdy nadszedł ludzki strażnik. Obie, mocno pokiereszowane stanęły przed nim zgodnie udając, że to tylko taki przyjacielski trening. Tej drugiej brakowało ręki- Karolina urwała ją spuszczając drugiej wojowniczce ostry łomot.

Strażnik skinął głową i odszedł udając, że niczego nie widzi, w końcu to nie jego zadanie pchać się w kłopoty, a już na pewno nie zapisywanie stronic obszernego raportu.

Przez chwilę po jego odejściu obie milczały. Nie było o czym mówić- wojna dwóch wampirzych klanów trwała od tysięcy lat.

Nawet starsi nie wiedzieli skąd brali się ci inni- “dobre” wampiry. Nie napadali na ludzi, ani ich zwierzęta, tajemnicą pozostawało jak się żywią.

Po prostu raz na jakiś czas proces przemiany dawał inny rezultat i odmienny klan trwał.

Karolina nie wiedziała jak dostała się do tych czasów. Być może do snów, a nie czasów?

Obudziła się tu jednak jako “dobra” wojowniczka.

W swoim pierwszym śnie zobaczyła pokaźny kawał historii- przemoc, dużo seksu bez barier, bajecznie piękne kobiety, niezwykle przystojni mężczyźni, rozdwojone języki, jak u węży i narodziny Angela.
Te na pozór niczym nie różniły się od narodzin pozostałych- bezimienny, po prostu uprawiał seks z innymi wampirami. Nie wiedział kim są. Karolina nawet nie zliczyła ile ich było w tym wielkim łożu ze złotą pościelą pośrodku mrocznej komnaty.

Tylko on jeden wyszedł z tej sceny jako wyjątkowy – “dobry” – czyli ten, który ma Wielką Moc.

Nie wiedziała co to oznacza, ale wiedziała, że musi go odnaleźć.

Spotkanie

Wczorajszy dzień wciąż trwał dzisiejszego poranka.
Stała na zboczu pokrytym sporych rozmiarów kamieniami przypominjących nieco jeżowce. Nie dało się między nimi chodzić. Najeżone kolcami skalne kule były ożywione. Reagowały na jej najsubtelniejszy ruch kłapiąc paskudnymi zębiskami, które przywodziły na myśl ostrza zagiętych bagnetów.
Karolina nie miała pojęcia jak się z tym tałatajstwem obejść. Po prostu stała bez ruchu patrząc w niebo.

Wtem z jej piersi wydobył się krzyk, który wypełnił całą przestrzeń. Był niczym jedno nieskończone uderzenie dzwonu- czysty i potężny dźwięk wibrował w powietrzu i tkankach ciała. Czas zwolnił. Przepowiednia mówiła, że od tej chwili wszystko się miało zmienić. Nie nadejdą już większe kataklizmy niż te, które ludzie przeżyli, nadchodzi era pokoju. Do czasu, kiedy zapomną minione lekcje. Ten czas nie musi jednak nadejść póki pamięć trwa.

Z transu wyrwał ją hałas spadających kamieni. Runęły zgodnie w dół na raz niczym armia tysięcy wojowników podczas ataku.
Karolina stała bezpiecznie pośród tej dziwnej lawiny, która ją omijała, jakby bojąc się dotknąć.

Powrót do innego wymiaru

– Proszę, upiekłam bezy. Musisz czuć się zmęczony i oszołomiony po takiej podróży. To Cię pokrzepi. – uśmiechnęła się ciepło.
– Nie lubię bez – pomyślał – przypominają mi dzieciństwo.
– Dziękuję, nie czuję się głodny -powiedział głośno.

Rozmowy trwały. Karolina pragnęła dowiedzieć się jak najwięcej – kim był, jak nastąpiła przemiana, co ona tutaj robi, jaki ma to związek z jego życiem, kim są, o co chodzi z tymi podróżami pomiędzy wymiarami. To była wyliczanka bez końca. Od czasu pierwszego spotkania z Ong, zaskakujące ją pytania pojawiały się nieustannie.
Angel słuchał i czasem odpowiadał, a czasem jedynie oblewał ją kojącym błękitem oczu o niemożliwie białych białkach.

– Nie, śmierć ego nie była bolesnym wydarzeniem. – powiedział.
– Strach, który odczuwałem przed śmiercią był strachem ego – kontynuował. – Zniknął, kiedy wraz z ciałem umarła tożsamość ego. To właśnie wtedy narodziłem się ponownie.
– Odnalazłam je – Karolina pokazała mu kamienie – no może niezupełnie ja… – zawahała się. – Ong mi je podarował. Odchodząc wspomniał o karym smoku i Sowie-Bez-Imienia mówiąc „nie bój się ich mała, to Twoi Strażnicy”.
– To Akash – wyjaśnił – Żywe kamienie.
– Niewiele z tego pojmuję. – wyznała Karolina – a jednak, trzymając je w dłoni czuję się ŻYWA, jak nigdy dotąd. Jakby w moich żyłach płynęła radość, a jasne światło wydobywało się z każdej tkanki!
– To właśnie Akash – Angel zaśmiał się dźwięcznie – to Życie moja droga.

Dalsze poszukiwania Karoliny


Miała tą paskudną cechę pakowania się w ślepe zaułki, w których groziło jej niebezpieczeństwo. Wyczuwała je, a jednak szła. Być może setki godzin spędzone na treningach aikido i tych innych- brutalnych, sztuk walki dodawały jej odwagi w sytuacjach, kiedy ciekawość zwyciężała nad logiką.

Spod plandeki tworzącej prowizoryczną halę wyjrzało dwóch mężczyzn, popatrzyli na Karolinę bez żadnego wyrazu na twarzach, po czym jednocześnie zniknęli w środku. Wiedziała, że to oznacza kłopoty.
– Muszę się stąd wydostać.

Jak zazwyczaj podjęła decyzję o odwrocie nieco zbyt późno, jeden z gości sunął w jej kierunku. Był cholernie wysoki, właściwie bardziej przypominał barczyste drzewo niż człowieka.

– Dzień dobry. – powiedziała.
– Zgubiła się panienka, co? To prywatny teren. Nie możesz go teraz tak po prostu opuścić – wyszczerzył zęby.

Kiedy próbowała go wyminąć, rzucił się do ataku. Strach nie sparaliżował Karoliny, odruchy powtarzane przez lata były nadal żywe- ciało pamiętało ruchy. Przerzuciła go przez biodro wykorzystując siłę, z którą na nią skoczył. Teraz nie było odwrotu, musiała walczyć dalej. Adrenalina buzowała jej w skroniach i mięśniach, poczuła, że jest w stanie zyskać sekundy, być może nawet minuty na ucieczkę, jeśli uda się jej ogłuszyć go nieco. Kolejny atak, kolejny rzut. I jeszcze raz. Po ostatnim facet zbierał się wolniej, lekko oszołomiony.

Karolina pobiegła w kierunku bramy. Kiedy dotarła do wozu, który wcześniej stał pod bramą, tej już tam nie było…kolejny ślepy zaułek. Facet deptał jej po piętach. Wtem dostrzegła wyrwę w murze i wiodące w dół schody. Puściła się pędem w tym kierunku, jednak o sekundę zbyt późno. Mocna graba gościa złapała ją za kark już na pierwszym załomie schodów. Karolinę oblał lodowaty pot paniki.

– To już chyba ostatnia lekcja, jaką odbiorę – przemknęło jej przez myśl – szkoda, że nigdy jej nie wykorzystam…

Zanim poczuła szarpnięcie na szyi, kątem oka dostrzegła, jak Angel wymierza precyzyjnego kopniaka w klatkę napastnika. Ręka, która niedawno miażdżył jej kark już nie stwarzała zagrożenia- szybowała właśnie w dół schodów wraz z jej właścicielem.

– Ale jak, skąd, co ty tu robisz? – zapytała.
– Jestem po to, żeby ciebie chronić – uśmiechnął się – ale proszę, na przyszłość unikaj oczywistych pułapek.