Me on my “bad” day
I znowu nie jestem tam, gdzie mam być (chcę być?).
„Tam” niekoniecznie oznacza miejsce na mapie jaką znamy z geografii, to też przestrzeń we mnie, często pusta.
Wypełniam zadanie, marzenie się spełnia, następuje zmiana, wyszłam z dotychczasowych jaskiń. Weszłam jednak do nowych, tu też nie zagrzeję miejsca.
Moją przyjaciółką i jednocześnie prowokatorką niepokoju jest zmiana. Być może adrenalina i kortyzol są moimi największymi uzależnieniami i nie umiem już funkcjonować bez nich, a jednocześni ciężko mi z nimi, przynajmniej nie w takich ilościach, jakie w moim przygodowym życiu funduję sobie nieustannie.
„Spoczął na lurach”, tak, to na pewno nie o mnie.
Nawet nie dlatego, że to w męskiej odmianie. Ja nie umiem spocząć. Nie potrafię nawet odpocząć bez ruchu. Chociaż, czy nie lepszy jest odpoczynek podczas jogi, czy pływania?
Pamiętam, o co prosiłam i dziękuję, że zostało mi to dane, marzenie zostało spełnione, czemu więc satysfakcji i spokoju na długo nie starcza…
Modlę się, praktykuję jogę, staram się oddychać, pływam i medytuję w zimnie.
Nie słucham umysłu, który podpowiada, że boli i, że nie da rady, to nieprawda, ja mogę, on też. Wyciszenie. Ale nieprawdziwe.
Znów uciekam od innej formy medytacji, tej, która teoretycznie jest prostsza- połóż się, zamknij oczy, zadaj pytanie, zostań. Możesz też w trakcie posłuchać relaksującej lub nieco „hipnotyzującej” muzyki. Co w tym trudnego?
Niby nic, wydawałoby się, że to najłatwiejsza rzecz na świecie, a jednak nie.
Mój hiper aktywny umysł nie lubi tej idei, a ja opieram się jej wraz z nim, dopóki nie padam na nos z fizycznego lub emocjonalnego przemęczenia, lub obu na raz.
Jak to było o szaleństwie- powtarzać w kółko o samo licząc na inny rezultat? Jakoś tak. Ja zmieniam, a jednak powtarzam niektóre schematy, ale może to nie miałoby znaczenia, jakbym tego nie robiła. Któż to może wiedzieć?
Najadłam się tak ogromnej ilości wiedzy na temat człowieka, naszych emocji, tego, jak działa umysł, nasza fizjologia i jak się ma do działania mózgu i odwrotnie, że po napisaniu i zredagowaniu książki, która mieści w sobie tę „tajemną” wiedzę wzbogaconą przykładami z mojego życia, postanowiłam odpocząć.
Marzyła mi się praca w kafejce i długie spacery nad brzegiem oceanu, podczas których nie musiałabym już nadwyrężać mojego umysłu gimnastykując go przez kolejne lata, dzień po dniu. Jestem bardzo zdyscyplinowana.
Dostałam jedno i drugie i więcej. Po kilku tygodniach znów ogarnął mnie znajomy niepokój, że czegoś brak. Niestety dystansu do tego nie umiem znaleźć, znaczy, że brak, może to o książki chodzi, w końcu mam już dwie, niby gotowe do wydania, ale wciąż niewydane.
Nie znalazłam wydawnictwa, które by się zainteresowało, choć szukałam intensywnie.
Wygląda jednak na to, że będę musiała zrobić to sama. Bałam się tego. Teraz już nie boję się, ale czuję się tak zmęczona po pracy zarobkowej, że ledwo mam siłę odpowiedzieć na wiadomości znajomych.
I tak jest proszę Państwa, każdy z nas ma swoje małe powozy lub powrozy, które ciągnie, lub którym ciągnąć się daje. Takie nasze ludzkie życie.
Ja muszę pisać, cierpię wewnętrzne katusze, gdy nie daję tej substancji wypłynąć.
Fizycznie również, puchnę, przytykają się wewnętrzne „rury”, jak o mówi mój wujek. No więc tym bardziej pływam i robię jogę, oddycham, przetykam, ale nie zmienia to faktu, że te działania przynoszą jedynie doraźną ulg, gdy nie piszę.
Sądzę, że każdy z nas ma w sobie coś, przez co może dać upust tej wewnętrznej substancji, która potrafi nas nieźle potracić, gdy nie znajdujemy formy w jakiej możemy dać jej płynąć swobodnie.
Mówię: szukajmy, do wygrania mamy to życie.
A jak to przekazać światu?
Tu nie mam odpowiedzi, muszę zmotywować konie do pociągnięcia własnego powozu…
Me on my “good” day
Spokój, siła i energia. Niemal taki sam dzień, choć nazwany inaczej (wczorajszy nosił imię piątek, dzisiejszy sobota). Co za różnica? Taka, którą sama im nadałam. I wcale nie chodzi tu o dzień tygodnia, a raczej o moje nastawienie do dnia, własnego życia, życia w ogóle.
Wczoraj czułam się zmęczona i przytłoczona, dałam się ponieść nurtowi „brudnych” (czytaj obciążających myśli), dziś dany był mi spokój i dystans do nich.
A moja sytuacja? Ta wcale się nie zmieniła od wczoraj.
Pozwolę sobie przytoczyć adekwatny (wedle mojego uznania) przykład z mojej wciąż niewydanej książki:
„Nie miej do siebie pretensji lub żalu, jeśli czasem przegrasz bitwę. Zawsze coś może Cię zaskoczyć. Walka o wolność zawsze jest nierówna i często wymaga wręcz nadludzkiej siły. Ostatnią rzeczą, której chcesz po przegranej bitwie, jest dalsze samobiczowanie. Stało się, zaakceptuj to.”
„Poszukiwanie radości życia”, Ania Stan
Być może wczoraj przegrałam bitwę, poddając się nurtowi myśli, a może tak naprawdę ją wygrałam- w końcu dziś na nowo dane mi było zobaczyć, jak łatwo zapomnieć, że myśli są ulotne i nie stanowią o mojej istocie.
Cierpliwość jest przywilejem wytrwałych, a spokój wewnętrzny wielkim darem. Czasem cierpliwość, czyli umiejętność przetrwania i wytrwania prowadzi do owego spokoju, czasem jest odwrotnie.
Dwie strony lustra.
Istnieją co najmniej dwie.
Może życie nie jest łatwe, ale na pewno rozmaite i niezwykle interesujące. Przynajmniej dla mnie.
Któż inny, jeśli nie ja, zadecyduje, czy będę postrzegać życie jako ekscytującą przygodę, czy jako pasmo udręk i niepowodzeń, gdzieniegdzie upiększone brylantami wzniosłych momentów i chwil radości?
Nikt inny, tylko ja.
Nie mogę się oprzeć, ale zawsze, kiedy ponownie zdam sobie z tego sprawę przychodzi mi na myśl tekst z jednej z polskich komedii sprzed lat.
„Sama się związałam i sama się rozwiązałam” .
Ja wybieram, ja decyduję, Ty też.