Kiedy chcemy coś załatwić, zrealizować jakiś zamiar i potrzebujemy, czy też chcemy zaangażować w to innych, trzeba ich przekonać. Prowadzimy negocjacje.
Robimy to każdego dnia, w wydawałoby się błahych sytuacjach.
W negocjowaniu chodzi o to, żeby przeprowadzić je na zasadzie wygrana – wygrana, wtedy strony stają się partnerami w procesie, a nie przeciwnikami.
Przeczytała to w jakimś mądrym poradniku kilka lat po rozstaniu. Trochę późno, ale gdyby nie rozwód, pewnie nie zaczęłaby studiować tych poradników z takim oddaniem.
Nauczyła się jak słuchać ludzi i nie słuchać wszystkich własnych myśli.
Teraz nie mogła przypomnieć sobie dlaczego była dla niego taką jędzą. Przecież to nie była ona, nigdy wcześniej, ani później tak się nie zachowywała. Czy to możliwe, że wstąpiło we mnie wtedy wcielenie innego człowieka- zastanawiała się nie raz.
Na nic to całe myślenie, niczego nie odwróci, minęło już tyle lat, po prostu przestań o nim myśleć.
Co z tego? Myśli przychodziły niezmordowanie latami, czasem inicjowane snem, czasem przypadkowym spotkaniem na ulicy z mężczyzną o podobnej aparycji.
Bywało, że gasły na długo. W końcu teraz ma kochającą i kochaną żonę oraz dwójkę cudownych dzieciaków, racjonalizowała. Jednak zawsze następował moment, w którym całe to racjonalizowanie i życzenia dobrego zalewały fale przejmujących emocji. Ilekroć spotkała faceta o silnej osobowości wyrażanej zarówno przez męskie, jak i damskie cechy, zazwyczaj też mocny głos o nieprzeciętnej skali, wspomnienia wracały.
Przecież to nie byłam ja, nigdy takiej siebie nie pamiętam, co to było do cholewki? – tak rozmyślała wpatrzona w łunę nad miastem.
Piękna grudniowa polska noc… pada deszcz. Nic dziwnego, jutro Sylwestra, wszystko nieustannie się zmienia, klimat też. W głębi duszy cieszyła się, że to już nie mroźna zima, ale coś w rodzaju zimnej jesieni.
Znów zobaczyła jego obraz- paradował przed domem w butach na wysokim obcasie, wymalowanych na czarno paznokciach z roześmianymi oczami i wielkim „ooo” na ustach.
Idź spać dziewczyno, pomyślała, głupstwa chodzą po twojej zmęczonej głowie.
Wstała, jak zawsze na długo przed wschodem słońca. Domniemanym wschodzie- w tej zimnej krainie raczej rzadko się je widywało o tej porze roku. Nawet w prognozie pogody, obok „pochmurno”, pojawiało się określenie „ponuro”. Co za różnica, która godzina?
Rano, zanim większość okolicy wstanie i podniesie się ludzki zgiełk, czuje się najlepiej. To jej pora i czas na ruch oraz pracę.
Pije tylko wodę, trudno jej pracować lub ćwiczyć z pełnym żołądkiem. Umysł jaśniejszy. Praca i pasja nadają jej życiu sens, śniadanie nie zając, jak to mawia jej dziadek.
Jednak nie zawsze ma ochotę usiąść przed komputerem i zabrać się do roboty, ale wie o ile łatwiej jej stawić czoła temu, co wolałabym odłożyć (najlepiej zupełnie…) i to zrobić, niż myśleć, że to nadal na nią czeka.
Im bardziej chce coś odłożyć, tym bardziej zabiera się za to w pierwszej kolejności, żeby już później „nie straszyło”. Robota wykonana, mur zniknął, a dzień stał łatwiejszym.
Ćwiczyć też woli z pustym żołądkiem, łatwiej oddychać, łatwiej ruszać się, łatwiej mniej myśleć.
Od kiedy przestała wierzyć w mity na temat „zdrowego” odżywiania dla osób uprawiających sport, jej życie stało się łatwiejsze, a treningi jeszcze przyjemniejsze.
Wolność od myśli odbierającej wolność to wielka siła i sprzymierzeniec w życiu.
Większość ograniczeń rodzi się w naszej głowie i tylko tam jest „prawdziwa”.
Szkoda, że nie rozumiała tego podczas małżeństwa.
Po śniadaniu przypomniała sobie, że znowu śniła o gigantycznych falach zalewających jej ukochane miasteczko nad Pacyfikiem.
Te sny rozpoczęły się chyba jeszcze w trakcie małżeństwa, dokładnie nie pamięta, ale wie, że powracają do niej od lat.
W pierwszych z nich fale przynosiły zniszczenie. W dwóch pojawił się i on.
W jednym zginęła, potem szła znowu ulicami, które głosiły efekty potopu i znowu go spotkała.
Od dawna ma wrażenie, że sen w jakiś sposób ewoluuje, jakby jego scenariusz był skorelowany ze zmianami w niej samej.
Na początku budziła się przerażona, kiedy w nocy monstrualne fale powracały, ale z czasem zaczęła się uczyć, jak przetrwać i bała się ich coraz mniej.
Po drugiej śmierci nauczyła się, jak uciec zawczasu i choć nadal wychodziła z tego zmoczona, to jednak żywa.
Później nauczyła się wyczuwać kiedy fale nadciągają oraz po których widać, że trzeba szybko się oddalić. Zaczęła też w nich chodzić.
Wczorajszej nocy sen powrócił, był niezwykle wyraźny. Odnajdując w pamięci fragmenty jego poprzedników ze zdumieniem zauważyła, że i miasteczko uczyło się.
Siedzieliśmy ze znajomymi na balkonie jednego z Surf Clubów. Fale, na których nadal pędzili śmiali surferzy zaczynały coraz bardziej przypominać Mavericks. Tylko ich kolor nie był mętny- były piękne, wielkie i niebezpiecznie niebieskie, ciemne i w kryształowo białych koronach, ich barwa przypominała kolor nieba przed sztormem z baśni…
Stawały się coraz większe i były coraz bliżej. Już zalewały ulice i wiedziałam, że nie uciekniemy. Zaczęły przetaczać się wysoko nad naszymi głowami.
Odychajcie, duże wdechy i wydechy, a jak już zacznie nas wchłaniać ostatni najgłębszy wdech!
-wykrzyczałam do znajomych i przyjaciół.
Nie wiedziałam, czy wyjdziemy z tego żywi, ale nie bałam się. Widziałam siebie już wirującą w kipieli. Wzięłam głęboki wdech, który miał być ostatnim i… nic się nie stało.
Kolejna fala, kolejny haust powietrza. Znów załamała się nad nami i woda cofnęła się do oceanu, który ponownie nas oszczędził.
W końcu udało się nam zejść na dół i oddalić od wielkiej wody. Surferzy nadal surfowali.
Kiedy szłam mokrymi lub częściowo zalanymi ulicami miasta, ktoś pokazał i wytłumaczył infrastrukturę, dzięki której nauczyli się żyć z tymi gigantami, gdy nadchodzą.
Auta nadal pędziły przez potoki wody, a mieszkańcy nic sobie nie robili z tego, że część wybrzeża była zalana.
Pomyślałam, „to już czwartek, muszę znowu wracać do domu”, w Polsce.
Zaczęłam żegnać się z przyjaciółmi, po czym uświadomiłam sobie, że nie jestem we Wrocławiu, ale w moim australijskim domu i nigdzie nie muszę wracać.
Odszukałam rower i wyruszyłam w z radością w nowy dzień.