Berlin, Lipiec 2017
Od lat jestem w trudnym związku, ale dopiero tego lata dotarło to do mnie. I poraziła mnie jego abstrakcyjność…
Od dziecka jestem w związku z wytworem ludzkiego umysłu – czasem.
Dziwne to pojęcie. Czas. Został wymyślony przez człowieka, żeby ułatwić ludziom życie. Jak to jest w ludzkim zwyczaju, szybko nadużyliśmy pojęcia czas i uwierzyliśmy, że określa on naszą rzeczywistość.
I tak oto my – ludzie, „rękoma” czasu, skomplikowaliśmy sobie nasze człowiecze życie…
Używamy pojęcia „czas” do zbudowania sztucznych granic dla postrzegania siebie i życia, niemal samobójczo próbując sobie udowodnić, że nie jesteśmy ludźmi wolnymi …
Musimy uczyć się cierpliwości…
Dopiero niedawno zaczęłam zgłębiać istotę mojej relacji z czasem. Początkowo byłam oszołomiona i przerażona odkryciem, że jestem w takiej dziwnej relacji z nierealnym pojęciem…
Powoli odkrywam naturę tej mojej nierealnej, ale jakże realnej relacji.
Boję się, że coś skończy się za szybko. Woda w butelce, seans w kinie, fajne spotkanie, ciekawa rozmowa (tu też, że nie zdążymy poruszyć i zrozumieć wszystkich jakże interesujących kwestii), książka, mój czas na poznanie wszystkiego, co mnie ciekawi …
Boję się, że nie zdążę..
Nie dojdę, nie zobaczę, coś mi ucieknie, nie zdążę w tym życiu, nie zdążę dziś, przegapię pociąg, nie zdążę do pracy, nie zdążę zrobić wszystkiego, co zaplanowałam na kilka dni zanim wybije 9 rano, nie zdążę nabrać powietrza… i tak w nieskończoność.
I teraz, po kolejnych jakże pouczających spotkaniach z rodziną, rozumiem skąd moje wewnętrzne źródło tej relacji z czasem i strachu, że skończy się za szybko (!).
Dziękuję mamie i tacie za opiekę, za( …) i kłótnie przy kolacji…(cytat za T Love)…
Mamy nie było, była niedostępna lub spóźniała się na spotkanie z nami godzinami, a my z bratem staliśmy i czekaliśmy. Czasem przychodziła (a może zawsze w końcu przychodziła, nie pamiętam), a ja wtedy bałam się, że zaraz znów jej nie będzie. Bałam się, że coś się jej może stać i już nie wróci, bałam się nawet jak spała i upewniałam, czy oddycha patrząc, czy jej klatka unosi się i opada…
Ciągle bałam się jako dziecko.
Bałam się nawet zasnąć, do dziś mam przed tym obawę, staram się od dawna „terapeutyzować się” wg mojej najlepszej wiedzy na dany czas i jest już znaczna poprawa, ale lekka obawa przed snem pozostaje. Używam kotwic, które mówią mi, że noc i sen jest bezpieczny. Niezależnie gdzie jestem. Ale nadal pamiętam, małą dziewczynkę, która bała się pójść do toalety w nocy i wyła ze strachu skulona po kołdrą wołając ojca, tak cicho, żeby nie usłyszał i nie krzyczał. Przez ponad 30 kilka lat bałam się być w domu! Dlatego mnie w żadnym, które miałam niemal nigdy nie było.
Dopiero niedawno to zrozumiałam i moje własne terapie zaczęły przynosić efekty.
To akurat okazało się nieco skomplikowane, bo strach przed byciem w domu często łączył się ze strachem, że skończy się czas, że nie zdążę, więc zanim to ostatnie zrozumiałam, moje samoterapie i inne terapie były tylko częściowo skuteczne.
„The gift of patience”, jak mówi mój przyjaciel Ian… Dar cierpliwości.
Jako badacz, terapeuta i gorący wielbiciel natury człowieka w całości, mocno wierzę w to, że każda praca terapeutyczna na poziomie emocjonalnym, jak i praca terapeutyczna na poziomie ciała, to elementy przenikające się i uzupełniające jednocześnie. Nie ma wyższości jednego nad drugim i najprawdopodobniej nie jest ważne, od czego zaczniemy. Jeśli zaczniemy od terapii manualnej na ciele, dojdziemy prawdopodobnie do podobnych wniosków jak byśmy rozpoczęli od terapii na poziomie emocji i ich zrozumienia. Ważne, by obie terapie szły ręka w rękę, żeby cały proces leczenia był efektywny.
Efekty nie przychodzą od razu i należy o tym pamiętać.
Dalsze negatywne wzmocnienia w jakiejkolwiek terapii – np.frustracja, że nagle nie zmieniliśmy zachowania, które powtarzamy od lat (to dotyczy również wzorców ruchowych przy pracy z ciałem), przynoszą efekty odwrotne od pożądanych.
Ruch ciała w wodzie charakteryzuje się pewną bezwładnością – nie obrócisz się w miejscu o 180 stopni tak szybko, jak na powierzchni, bo prawa fizyki na to nie pozwolą.
Mimo, że w wodzie spędzam niemal tyle samo czasu, co na powierzchni od lat, dopiero niedawno zrozumiałam, że tak samo jest z procesem uczenia się, ze zmianą, z efektami różnych terapii.
Tylko nie można poddać się i przestać.
Strach i cierpliwość w parze nie idą.
Bojąc się nieustannie, że „nie zdążę” ciągle nie mogłam nauczyć się cierpliwości i wciąż biegłam do przodu, nie doceniając tego, co już osiągnęłam. Nigdy nie byłam wystarczająco dobra.
Jak zrozumiałam, że czasu nie ma, że to tylko puste pojęcie, któremu fałszywie nadajemy ogromne znaczenie, pewne rzeczy wydały mi się oczywiste.
Zdałam sobie sprawę z wielu własnych ograniczeń w odniesieniu do czasu, a także zrozumiałam, gdzie szukać źródeł mojego strachu pt. „nie zdążę”.
Cierpliwość.
Teraz nie boję się, że nie zdążę. Cieszę się z tego co mam. Doceniam sytuacje oraz relacje z innymi, które są trudne i wyciągam naukę z tych lekcji. Coraz lepiej rozumiem co jest dla mnie ważne. Cieszę się więcej. Nie poddaje się i idę do przodu.
Choćby jutro miał skończyć się świat 😉