Leon podjął kiedyś pracę w okolicznej kafejce-restauracji. Bieganie z naręczami ciężkich talerzy całymi godzinami, bez przerwy, było nieco męczące, ale sama praca nie była specjalnie skomplikowana i miał nadzieję, że w niej „odpocznie” po wcześniejszych szalonych przygodach.
Poznawał tu też tylu ludzi! Nigdy nie wiedział kogo los przyprowadzi dziś i to go niezwykle cieszyło. Rzadko klienci narzekali, zespół się starał i zazwyczaj było sporo śmiechu i uśmiechów.
Dręczył go jednaj brak stabilizacji. Jego życie było wystarczająco przygodowe. Biorąc tę pracę liczył na jakąś ciągłość i pewność, a tu dostawał ciągle znak zapytania…
Teraz nigdy do końca nie wiedział, czy będzie pracował, kiedy i ile, dowiadywał się raz na tydzień, a i to potrafiło zmienić się w międzyczasie.
Ta niepewność zaczęła go w końcu męczyć. Jasne, można adaptować się do nowych warunków często, nie takich dramatów ludzie doświadczają, ale w pewnym momencie człowiek ma dość.
Z czasem nawet medytacja przestała wystarczać, żeby uporać się z denerwującym znakiem zapytania i tym, że ledwo starczało na podstawowe rachunki, a czasem nawet i na ich opłacenie nie starczało.
Modlił się o spokój w głowie i spokój w sercu, o umocnienie w wierze i zaufaniu, w końcu zawsze czuł, że znajduje się pod opieką, to pomagało, a jednak umysł nie dawał za wygraną i nie dawał mu spokoju.
Myśli kłębiły się, jedna właziła na drugą, po czym razem szturmowały kolejną, ledwo napoczętą, i tak dalej- ich niekończąca się impreza obaw, zamartwiania się i żałości trwała, przerywana czasem poczuciem zaufania i wewnętrznego spokoju.
W końcu miał tego dość. Postanowił nie martwić się w ogóle, zwyczajnie nie miał już na to siły. Znużył go ten taniec lęku i martwienia się, podsycany zresztą sytuacją, którą ludzkość miała zapamiętać jako historyczną „pandemię, która poruszyła narody”.
Wszyscy czuli się nią zmęczeni, destabilizacja i lęki dopadły większości, oczywiście poza tymi, którzy wiedzieli jak dorobić się i skorzystać z całej sytuacji.
Było piątkowe popołudnie, odesłali go (znowu) do domu z pracy wcześniej, bo był mały ruch w interesie. On tego nie odczuł aż tak bardzo, być może zbyt mocno był zajęty bieganiem z talerzami i dbaniem o zadowolenie klientów.
Kiedy wychodził z pracy wyszło słońce, mimo, że noc wcześniej i większą część dnia lało niemiłosiernie.
Uśmiechnął się i poszedł na długi spacer.
Cokolwiek się dziś zdarzy, nie chcę się już bać- pomyślał.
Wziął głęboki oddech- Jezu dziękuję Tobie, odetchnął- Jezu ufam Tobie.
Resztki obaw wciąż jeszcze grały gdzieś na strunach jego umysłu, gdy poczuł, jak wypełnia go wewnętrzne światło. Rozprzestrzeniało się z jego serca na wszystkie części jego ciała i duszy, czuł jego potężną siłę w każdej swojej komórce.
Przeszły go dreszcze i całym sobą poczuł jak od środka wypełnia go bezbrzeżna radość, niezależna od sytuacji na zewnątrz.
Jeszcze nie wiedział jakie wspaniałości przypadną mu wkrótce w udziale, ale już teraz odczuwał radosne podekscytowanie.
Śmiało ruszył przed siebie.